wtorek, 19 sierpnia 2014

Dzień Dobry, zgubiłam siebie.

Dzisiejszy bilans : 

Śniadanie
- 1/4 miseczki płatków kukurydzianych z mlekiem - 30kcl
- kilka kulek winogrona -40 kcl
Obiad:
- ryba w brokułowej panierce - 130kcl
- troszkę frytek - 70kcl
Kolacja:
- pół bułki z pomidorem -90kcl

Razem: 360/500kcl

Niestety dzisiaj bez ćwiczeń, bo od  dłuższego czasu kiepsko się czuje, ale od jutra wracam do wszystkich zestawów ćwiczeń.

Ogólna ocena: 4- .


Wiem, że 

bilans wyszedł całkiem, całkiem , mimo tego, że nie ćwiczyłam, ale nie czuje ani grama satysfakcji.
Jeszcze nie tak dawno temu każdy bilans poniżej 500 kcl był sukcesem, byłam powodem do radości.
 Byłam zadowolona z siebie, dumna, czułam, że daje rade , jestem silna.
A teraz...?
Nie czuje nic.
Żadnej satysfakcji, dumy, zadowolenie, nie ma we mnie ani promienia, którychkolwiek z tych uczuć.
Jedyne co czują to nie zadowolenie, niedosyt.
Przecież mogłam lepiej się postarać, mogłam zjeść mniej, stać mnie najwięcej.
Patrzę na bilans i czuje narastające wściekłość, ogarnia mnie obrzydzenie, znów zawiodłam.
To smutne.
Zdawać sobie sprawę, że kiedyś każdy pomyślny bilans, umiał zadowolić, był powodem do dumy, zapalającego się promyka nadziei, a teraz czuć tylko wstręt, złość, wieczny niedosyt i niezadowolenie.
Przypuszczam, że nawet bilans wynoszący równe okrągłe ZERO, by mnie nie zadowoli.
Odnoszę wrażenie, że zadowoliłaby mnie jedynie możliwość, chudnięcia od wdychanego powietrza.

Jeśli chodzi o kontakty z Mamą...

Wypracowałam sobie nową strategie.
Ponieważ dotychczas non stop kłóciłyśmy się o moje ,,jedzenie", a ja na samą wzmiankę słów ,,zjedz", ,,masz zjeść" lub jakiegokolwiek podobnego zwrotu  dostawałam furii i zaczynałam krzyczeć, moja Mama oczywiście wiedziała, że coś się święci i kontrolowała mnie na każdym kroku i prowokowała, a moja złośc była dla Niej dowodem, że  ma racje, musiałam to zmienic.
A więc, śniadanie nie jest problemem, Mamy już nie ma kiedy wstaje, a ja po protu wyrzucam tyle jedzenie, żeby wyglądało, że jadłam.
Z obiadem różnie bywa, czasem jem z Mamą i w tedy obieram strategie : ,,O, hej Mamo, co mamy na obiad, bo jestem juz głodna", bardzo często proszę Ja, żeby coś konkretnego ugotowała ( jest to po prostu najmniej kaloryczne danie), a moja Mama jest szczęślia, bo ewidentnie ukazuje chęć do jedzenie i w tedy pozwala mi nałożyć sb mniej i czesc zostawic.
Z kolacja też róznie bywa, bo czasem jemy razem, a jak nie to i tak jestem sprawdzana, ale stosuje metody podobne do tych przy obiedzie.
Raz na jakiś czas wciskam kit, że jak byłam na dworze to byłam z koleżankami na lodach, ciastkach czy frytkach i proszę bardzo, kłótni nie ma, a dieta jest.

Poniekąd wszystko jest dobrze. 

Z Mamą się w miare dogaduje, dieta jest, waga powoli spada, wszystko idze w dobrym kierunku, po mojej myśli, ale zgubiłam gdzieś w tym wszystkim satysfakcje, zadowolenie, jakąś radość z życia.
Wiecznie czuje tylko niedosyt, niedosyt i niedosyt...
Zaczęłam już się zastanawią czy gdy dojdę do upragnionych 40kg to czy  na tym skończe.?
Ostatnio w głowie zabłysł mi piękny obraz liczby 38..
Wiecznie mi mało, ciągle jestem niezadowolona. 
Jestem wśród znajomych i choć czuję się dobrze w ich towarzystwie, umiem się wpasować, dręczy mnie myśl, że mimo wszystko, bardzo od nich odstaje.
Czuję się jak bardzo stara, schorowana kobieta, którą życie i przejścia tak doświadczyły, że stała się oziębła i pusta, niezdolna do żadnych pozytywnych uczuć.
Jedyne uczucie , które przebija się przez tą dziwną skorupę, jest nienawiść, niezadowolenie i niedosyt.
Patrzę na siebie z kiedyś i z dziś i czuję, że czegoś brakuje .

Zgubiłam.
Zgubiłam gdzieś siebie.




piątek, 15 sierpnia 2014

Tym razem na zawsze.

Hej. 

Prawie na początku wakacji, znikłam, ucichłam, odeszłam..
Ale już jestem, wróciłam.
Szybko poszło, eh.
To może opowiem Wam Motylki, co działo się przez ten czas kiedy usunęłam się w cień..

Dlaczego wgl to zrobiłam.?

Bo zachciało mi się bycia normalną, zwykłą, szczęśliwą nastolatką.
Ha, ha, ha, naprawdę śmieszne.
Przez ten czas, zdążyłam się nauczyć, że ani ja ani Ty ani większość z Nas nigdy nie będzie normalnymi, zwykłymi, szczęśliwymi, nastolatkami.
Nad Naszym, nad moim, życiem ster przejęły moje własne kompleksy, moje pragnienia, marzenia bycia doskonałą, idealną, perfekcyjną.
I tak narodziła się Ona, tak mnie znalazła.
Zaczęła żyć we mnie, jako ten cichy lecz natarczywy wręcz bolesny głosik, który kazał mi się odchudzać, głodować, który ciągle szeptał, że jeszcze jestem za gruba, że jeszcze daleko do upragnionej doskonałości.
Tak w moim życiu pojawiła się Ana.
A kiedy Ona raz zapuka do twych drzwi , a Ty , podejdziesz i uchylisz Jej rąbka swego życia to Ona już nigdy, NIGDY, NIGDY, NIGDY Cię nie opuści.
NIGDY.
Na początku to będzie piękne.
Ty  i Ona.
Twoja najlepsza Przyjaciółka.
Zawsze wierna, zawsze gotowa Ci pomóc, wesprzeć.
Ona jedyna zawsze będzie Cię rozumieć, motywować w Twojej walce, nakłaniać do Niej.
Ona jedyna zawsze będzie wiedzieć co czujesz, czego potrzebujesz.
Ona jedyna nie odwróci się od Ciebie kiedy wszyscy inni powiedzą Ci, że zwariowałaś.
Ona jedyna będzie dawać Ci prawdziwą miłość.
Zawsze razem.
Ty i Ona.
Tylko, że to co piękne mija zawsze najszybciej i to się zmieni.
Zamiast gorących słów motywacji usłysz krzyk obrzydzenia :
,,Ty gruba świnio.! Jak Ty kurwa wygladasz.?! Wszędzie tłuszcz, fałdki, jak jebana swinia.! Jesteś obrzydliwa, wstrętna, beznadziejna gruba, słyszysz mnie.?! Jestes beznadziejną, brzydka, gruba krową.!"
Ta przyjaźń nigdy nie zgaśnie, Ona nie pozwoli Jej zginąć. Za każdym razem kiedy bęzdziesz chciała odejść..
 Wrócisz.
Ta przyjaźń ,, ta idealna symbioza zamieni się w trujący jad, bez którego nie będziesz w stanie normalnie życ.

Kiedy zniknęłam, zdążyłam się przekonać o tym na własnej skórze. 

Chciałam wrócić do normalności, do dawnych, dobrych czasów.
Przepełniona naiwnościa i slepym optymizmem, nie zauważyłam faktu, że ledwo udaje mi sie zjeść 500kcl dziennie, a przy 700kcl, musze przez długie godziny pilnowac, zeby nie zwymiotowac.
Nie rzucły mi sie w oczy komentarzy ludzi : ,,Boże, jakaś Ty chuda"...
Nie rzuciło mi się w oczy to przerażone, smutne, zatroskana spojrzenie jakim obdarowywały mnie przez ten czas przerózne osoby.
Nie rzuciło mi sie w oczy, ze nie musze cwiczyc, zeby pozostac przy figurze.
Nie rzuciły mi sie w oczy wystające coraz bardziej kosci miednicowe.
To wszsystko utonęło w fali naiwnosci jaka mnie zaatakowała.
Ale nie potrfało to długo.
Szybko i brutalnie dopadły mnie kolące igły prawdy, a fala chłodnego realizmu przemyła mi oczy.

Nie umiem normalnie zyc.
Nie umiem normlanie jesc.
Nie umiem grubnac.
Nie umiem nie liczyc kazdej kalorii.
Nie umiem zaakceptowćc siebie.

Jestem słaba.
Jestem zagubiona.
Jestem uzależniona od odchudzania.
Jestem spragniona dzikiej pogoni za nieosiągalnym stanem perfekcji.
Jestem w stanie zadowolić się tylko i wyłącznie liczbą 0.
Jestem anorektyczką.


 Wygrałaś Ano.
Poddaje się.
Nie umiem bez Ciebie żyć.
Wróciłam.
I wiesz co.?
Coś czuje, że tym razem na zawsze.