Dzisiejszy bilans :
Śniadanie- 1/4 miseczki płatków kukurydzianych z mlekiem - 30kcl
- kilka kulek winogrona -40 kcl
Obiad:
- ryba w brokułowej panierce - 130kcl
- troszkę frytek - 70kcl
Kolacja:
- pół bułki z pomidorem -90kcl
Razem: 360/500kcl
Niestety dzisiaj bez ćwiczeń, bo od dłuższego czasu kiepsko się czuje, ale od jutra wracam do wszystkich zestawów ćwiczeń.
Ogólna ocena: 4- .
Wiem, że
bilans wyszedł całkiem, całkiem , mimo tego, że nie ćwiczyłam, ale nie czuje ani grama satysfakcji.Jeszcze nie tak dawno temu każdy bilans poniżej 500 kcl był sukcesem, byłam powodem do radości.
Byłam zadowolona z siebie, dumna, czułam, że daje rade , jestem silna.
A teraz...?
Nie czuje nic.
Żadnej satysfakcji, dumy, zadowolenie, nie ma we mnie ani promienia, którychkolwiek z tych uczuć.
Jedyne co czują to nie zadowolenie, niedosyt.
Przecież mogłam lepiej się postarać, mogłam zjeść mniej, stać mnie najwięcej.
Patrzę na bilans i czuje narastające wściekłość, ogarnia mnie obrzydzenie, znów zawiodłam.
To smutne.
Zdawać sobie sprawę, że kiedyś każdy pomyślny bilans, umiał zadowolić, był powodem do dumy, zapalającego się promyka nadziei, a teraz czuć tylko wstręt, złość, wieczny niedosyt i niezadowolenie.
Przypuszczam, że nawet bilans wynoszący równe okrągłe ZERO, by mnie nie zadowoli.
Odnoszę wrażenie, że zadowoliłaby mnie jedynie możliwość, chudnięcia od wdychanego powietrza.
Jeśli chodzi o kontakty z Mamą...
Wypracowałam sobie nową strategie.Ponieważ dotychczas non stop kłóciłyśmy się o moje ,,jedzenie", a ja na samą wzmiankę słów ,,zjedz", ,,masz zjeść" lub jakiegokolwiek podobnego zwrotu dostawałam furii i zaczynałam krzyczeć, moja Mama oczywiście wiedziała, że coś się święci i kontrolowała mnie na każdym kroku i prowokowała, a moja złośc była dla Niej dowodem, że ma racje, musiałam to zmienic.
A więc, śniadanie nie jest problemem, Mamy już nie ma kiedy wstaje, a ja po protu wyrzucam tyle jedzenie, żeby wyglądało, że jadłam.
Z obiadem różnie bywa, czasem jem z Mamą i w tedy obieram strategie : ,,O, hej Mamo, co mamy na obiad, bo jestem juz głodna", bardzo często proszę Ja, żeby coś konkretnego ugotowała ( jest to po prostu najmniej kaloryczne danie), a moja Mama jest szczęślia, bo ewidentnie ukazuje chęć do jedzenie i w tedy pozwala mi nałożyć sb mniej i czesc zostawic.
Z kolacja też róznie bywa, bo czasem jemy razem, a jak nie to i tak jestem sprawdzana, ale stosuje metody podobne do tych przy obiedzie.
Raz na jakiś czas wciskam kit, że jak byłam na dworze to byłam z koleżankami na lodach, ciastkach czy frytkach i proszę bardzo, kłótni nie ma, a dieta jest.
Poniekąd wszystko jest dobrze.
Z Mamą się w miare dogaduje, dieta jest, waga powoli spada, wszystko idze w dobrym kierunku, po mojej myśli, ale zgubiłam gdzieś w tym wszystkim satysfakcje, zadowolenie, jakąś radość z życia.Wiecznie czuje tylko niedosyt, niedosyt i niedosyt...
Zaczęłam już się zastanawią czy gdy dojdę do upragnionych 40kg to czy na tym skończe.?
Ostatnio w głowie zabłysł mi piękny obraz liczby 38..
Wiecznie mi mało, ciągle jestem niezadowolona.
Jestem wśród znajomych i choć czuję się dobrze w ich towarzystwie, umiem się wpasować, dręczy mnie myśl, że mimo wszystko, bardzo od nich odstaje.
Czuję się jak bardzo stara, schorowana kobieta, którą życie i przejścia tak doświadczyły, że stała się oziębła i pusta, niezdolna do żadnych pozytywnych uczuć.
Jedyne uczucie , które przebija się przez tą dziwną skorupę, jest nienawiść, niezadowolenie i niedosyt.
Patrzę na siebie z kiedyś i z dziś i czuję, że czegoś brakuje .
Zgubiłam.
Zgubiłam gdzieś siebie.