wtorek, 19 sierpnia 2014

Dzień Dobry, zgubiłam siebie.

Dzisiejszy bilans : 

Śniadanie
- 1/4 miseczki płatków kukurydzianych z mlekiem - 30kcl
- kilka kulek winogrona -40 kcl
Obiad:
- ryba w brokułowej panierce - 130kcl
- troszkę frytek - 70kcl
Kolacja:
- pół bułki z pomidorem -90kcl

Razem: 360/500kcl

Niestety dzisiaj bez ćwiczeń, bo od  dłuższego czasu kiepsko się czuje, ale od jutra wracam do wszystkich zestawów ćwiczeń.

Ogólna ocena: 4- .


Wiem, że 

bilans wyszedł całkiem, całkiem , mimo tego, że nie ćwiczyłam, ale nie czuje ani grama satysfakcji.
Jeszcze nie tak dawno temu każdy bilans poniżej 500 kcl był sukcesem, byłam powodem do radości.
 Byłam zadowolona z siebie, dumna, czułam, że daje rade , jestem silna.
A teraz...?
Nie czuje nic.
Żadnej satysfakcji, dumy, zadowolenie, nie ma we mnie ani promienia, którychkolwiek z tych uczuć.
Jedyne co czują to nie zadowolenie, niedosyt.
Przecież mogłam lepiej się postarać, mogłam zjeść mniej, stać mnie najwięcej.
Patrzę na bilans i czuje narastające wściekłość, ogarnia mnie obrzydzenie, znów zawiodłam.
To smutne.
Zdawać sobie sprawę, że kiedyś każdy pomyślny bilans, umiał zadowolić, był powodem do dumy, zapalającego się promyka nadziei, a teraz czuć tylko wstręt, złość, wieczny niedosyt i niezadowolenie.
Przypuszczam, że nawet bilans wynoszący równe okrągłe ZERO, by mnie nie zadowoli.
Odnoszę wrażenie, że zadowoliłaby mnie jedynie możliwość, chudnięcia od wdychanego powietrza.

Jeśli chodzi o kontakty z Mamą...

Wypracowałam sobie nową strategie.
Ponieważ dotychczas non stop kłóciłyśmy się o moje ,,jedzenie", a ja na samą wzmiankę słów ,,zjedz", ,,masz zjeść" lub jakiegokolwiek podobnego zwrotu  dostawałam furii i zaczynałam krzyczeć, moja Mama oczywiście wiedziała, że coś się święci i kontrolowała mnie na każdym kroku i prowokowała, a moja złośc była dla Niej dowodem, że  ma racje, musiałam to zmienic.
A więc, śniadanie nie jest problemem, Mamy już nie ma kiedy wstaje, a ja po protu wyrzucam tyle jedzenie, żeby wyglądało, że jadłam.
Z obiadem różnie bywa, czasem jem z Mamą i w tedy obieram strategie : ,,O, hej Mamo, co mamy na obiad, bo jestem juz głodna", bardzo często proszę Ja, żeby coś konkretnego ugotowała ( jest to po prostu najmniej kaloryczne danie), a moja Mama jest szczęślia, bo ewidentnie ukazuje chęć do jedzenie i w tedy pozwala mi nałożyć sb mniej i czesc zostawic.
Z kolacja też róznie bywa, bo czasem jemy razem, a jak nie to i tak jestem sprawdzana, ale stosuje metody podobne do tych przy obiedzie.
Raz na jakiś czas wciskam kit, że jak byłam na dworze to byłam z koleżankami na lodach, ciastkach czy frytkach i proszę bardzo, kłótni nie ma, a dieta jest.

Poniekąd wszystko jest dobrze. 

Z Mamą się w miare dogaduje, dieta jest, waga powoli spada, wszystko idze w dobrym kierunku, po mojej myśli, ale zgubiłam gdzieś w tym wszystkim satysfakcje, zadowolenie, jakąś radość z życia.
Wiecznie czuje tylko niedosyt, niedosyt i niedosyt...
Zaczęłam już się zastanawią czy gdy dojdę do upragnionych 40kg to czy  na tym skończe.?
Ostatnio w głowie zabłysł mi piękny obraz liczby 38..
Wiecznie mi mało, ciągle jestem niezadowolona. 
Jestem wśród znajomych i choć czuję się dobrze w ich towarzystwie, umiem się wpasować, dręczy mnie myśl, że mimo wszystko, bardzo od nich odstaje.
Czuję się jak bardzo stara, schorowana kobieta, którą życie i przejścia tak doświadczyły, że stała się oziębła i pusta, niezdolna do żadnych pozytywnych uczuć.
Jedyne uczucie , które przebija się przez tą dziwną skorupę, jest nienawiść, niezadowolenie i niedosyt.
Patrzę na siebie z kiedyś i z dziś i czuję, że czegoś brakuje .

Zgubiłam.
Zgubiłam gdzieś siebie.




piątek, 15 sierpnia 2014

Tym razem na zawsze.

Hej. 

Prawie na początku wakacji, znikłam, ucichłam, odeszłam..
Ale już jestem, wróciłam.
Szybko poszło, eh.
To może opowiem Wam Motylki, co działo się przez ten czas kiedy usunęłam się w cień..

Dlaczego wgl to zrobiłam.?

Bo zachciało mi się bycia normalną, zwykłą, szczęśliwą nastolatką.
Ha, ha, ha, naprawdę śmieszne.
Przez ten czas, zdążyłam się nauczyć, że ani ja ani Ty ani większość z Nas nigdy nie będzie normalnymi, zwykłymi, szczęśliwymi, nastolatkami.
Nad Naszym, nad moim, życiem ster przejęły moje własne kompleksy, moje pragnienia, marzenia bycia doskonałą, idealną, perfekcyjną.
I tak narodziła się Ona, tak mnie znalazła.
Zaczęła żyć we mnie, jako ten cichy lecz natarczywy wręcz bolesny głosik, który kazał mi się odchudzać, głodować, który ciągle szeptał, że jeszcze jestem za gruba, że jeszcze daleko do upragnionej doskonałości.
Tak w moim życiu pojawiła się Ana.
A kiedy Ona raz zapuka do twych drzwi , a Ty , podejdziesz i uchylisz Jej rąbka swego życia to Ona już nigdy, NIGDY, NIGDY, NIGDY Cię nie opuści.
NIGDY.
Na początku to będzie piękne.
Ty  i Ona.
Twoja najlepsza Przyjaciółka.
Zawsze wierna, zawsze gotowa Ci pomóc, wesprzeć.
Ona jedyna zawsze będzie Cię rozumieć, motywować w Twojej walce, nakłaniać do Niej.
Ona jedyna zawsze będzie wiedzieć co czujesz, czego potrzebujesz.
Ona jedyna nie odwróci się od Ciebie kiedy wszyscy inni powiedzą Ci, że zwariowałaś.
Ona jedyna będzie dawać Ci prawdziwą miłość.
Zawsze razem.
Ty i Ona.
Tylko, że to co piękne mija zawsze najszybciej i to się zmieni.
Zamiast gorących słów motywacji usłysz krzyk obrzydzenia :
,,Ty gruba świnio.! Jak Ty kurwa wygladasz.?! Wszędzie tłuszcz, fałdki, jak jebana swinia.! Jesteś obrzydliwa, wstrętna, beznadziejna gruba, słyszysz mnie.?! Jestes beznadziejną, brzydka, gruba krową.!"
Ta przyjaźń nigdy nie zgaśnie, Ona nie pozwoli Jej zginąć. Za każdym razem kiedy bęzdziesz chciała odejść..
 Wrócisz.
Ta przyjaźń ,, ta idealna symbioza zamieni się w trujący jad, bez którego nie będziesz w stanie normalnie życ.

Kiedy zniknęłam, zdążyłam się przekonać o tym na własnej skórze. 

Chciałam wrócić do normalności, do dawnych, dobrych czasów.
Przepełniona naiwnościa i slepym optymizmem, nie zauważyłam faktu, że ledwo udaje mi sie zjeść 500kcl dziennie, a przy 700kcl, musze przez długie godziny pilnowac, zeby nie zwymiotowac.
Nie rzucły mi sie w oczy komentarzy ludzi : ,,Boże, jakaś Ty chuda"...
Nie rzuciło mi się w oczy to przerażone, smutne, zatroskana spojrzenie jakim obdarowywały mnie przez ten czas przerózne osoby.
Nie rzuciło mi sie w oczy, ze nie musze cwiczyc, zeby pozostac przy figurze.
Nie rzuciły mi sie w oczy wystające coraz bardziej kosci miednicowe.
To wszsystko utonęło w fali naiwnosci jaka mnie zaatakowała.
Ale nie potrfało to długo.
Szybko i brutalnie dopadły mnie kolące igły prawdy, a fala chłodnego realizmu przemyła mi oczy.

Nie umiem normalnie zyc.
Nie umiem normlanie jesc.
Nie umiem grubnac.
Nie umiem nie liczyc kazdej kalorii.
Nie umiem zaakceptowćc siebie.

Jestem słaba.
Jestem zagubiona.
Jestem uzależniona od odchudzania.
Jestem spragniona dzikiej pogoni za nieosiągalnym stanem perfekcji.
Jestem w stanie zadowolić się tylko i wyłącznie liczbą 0.
Jestem anorektyczką.


 Wygrałaś Ano.
Poddaje się.
Nie umiem bez Ciebie żyć.
Wróciłam.
I wiesz co.?
Coś czuje, że tym razem na zawsze. 





wtorek, 24 czerwca 2014

FUCKING PERFECTION.

Bilans.

Śniadanie: Trochę zupy brokułowej, jeden ziemniak, kawa - 41kcl.
Obiad:  Małe jajko sadzone, 2 ziemniaki, herbata - 74kcl.
Kolacja : Bób, mała kromka z pomidorem i szynką herbata - 164kcl.
* Dodatkowo: 3truskawki, kilka kulek agrestu - 15kcl.
Ps. Wypiłam dziś strasznie dużo wody, troche ponad 3L.!!!
Razem: 294/500 kcl.

Ćwiczenia: 

* 45 minutowy ,,Skalpel Wyzwanie" Ewy Chodakwskiej. <3
* 15 minutowa seria na brzuch
* 300 brzuszków

Ogólna ocena: 4+/ 5-

Bilans jak najbardziej na tak.! :)
Od 3 dni waga wskazuje magiczne 43kg, co daje mi pewność, że schudłam.!
WAŻĘ RÓWNE 43 KG.!
Tak trzymać Natalia.! :)

I na tym kończymy optymistyczny akcent tego dnia.

Dzień całkiem spokojny., do czasu...
Siedziałam w domu na kompie, byłam u lekarza, poćwiczyłam, a tak to same nudy.
Siedziałam i nie wiedziałam co z sobą zrobić, a nie mogłam tak bezczynnie leżeć, bo w takim momentach zaczyna mi się chcieć jeść.
Nie wiem, naprawdę nie wiem, co mnie natchnęło, żeby wyjąć z szafki strój kąpielowy.
Nikogo nie było w domu.
Mama w pracy, ojczym z młodszym Bratem na dworze.
,,Chwila moment i zaczynają się wakacje, a ja jadę m.in. nad morze, najwyższa pora zobaczyć jak się sprawy mają" - pomyślałam i poszłam się przebrać.
Przebierałam się szybko, nie spoglądając ani przez moment na swoje ciało.
Kiedy skończyłam, podeszłam do lustra z zamkniętymi oczami.
Wzięłam głęboki wdech i...
JA PIERDOLE.!!
BOŻE, BOŻE, BOŻE, BOŻE.!!!
CO TO MA BYĆ DO CHOLERY.?!!
Te obleśne, tłuste nogi, brzuch, pupa to naprawdę WSZYSTKO MOJE.?!!
Spojrzałam ze wstrętem na tego małego potwor, który był moim odbiciem.
Miałam ochotę wziąsć wielki kamień i rozpierdolić nim lustro. Rozbić nim tego strasznego grubasa.
Odwróciłam się z obrzydzeniem, nie mogłam na siebie patrzeć, nie mogłam...
Usiadłam. Czułam złość. Furię. Smutek. Obrzydzenie. Wstyd.
Chciało mi się rzygać .Krzyczeć. Płakać.
Za co, za co, za co.?
Tyle starań, determinacji, wyrzeczeń, pracy, a ja nie mogę na siebie spojrzeć.
Nie umiem opisać co dokładnie poczułam..
Biegiem poleciałam się przebrać. Miałam ochotę ubrać się od koniuszków palcy aż po sam czubek głowy, wskoczyć do łózka pod ogromną warstwę koców i schować swoję tłuste dupsko przed całym światem.
To było straszne, czyłam taki wstyd. Byłam sama w domu, tylko ja i moje sumienie i nie mogłam tego wytrzymać, chciałam się schować,  ukryć przed samą sobą, zniknąć.
A co przyjdzie kiedy będę musiała wyjść z tym do Ludzi.?
Tu może się wykręcę, ale jak pojadę nad Morze to co.? Co zrobię.?
Będę musiała wyjść między setki osób. Na plażę pełną perfekcyjnych laleczek, spoglądających na mnie z mieszaniną ironii, wyższości i kpiny spod swoich idealnie umalowanych rzęs.
Na samą myśl o tym poczułam powtórne ogarniającą mnie falę złości.
Obrzydzenia. Smutku. Bólu. Furii.
Zaczęłam płakać. Ryczeć. Wyć.
Dlaczego.?!
Dlaczego nie mogę w końcu spojrzeć w lustro z satysfakcją.?
Dlaczego nie mogę pokochać swojego ciała.?
CO JEST ZE MNĄ NIE TAK.?!

 Nienawidzę się.

 

sobota, 21 czerwca 2014

NIGDY SIĘ NIE PODDAWAJ.

Zacznę więc 

od odpowiedzi na pytanie jednego z moich Drogich Motylków.
A więc nie, nie jestem związana z Mią bardziej niż z Aną, wgl nie czuje się z Nią związana. Powiedzmy, że Ona wpadła tylko na chwilę, jako efekt uboczny moich prywatnych problemów oraz obrzydzenia do siebie, do jedzenia, nad którym cięzko mi zapanować.
Jak pisałam moja dieta ma tylko jeden podpunkt, który zezwala na maksymlanie 500kcl dziennie.
Trzymam się tego ściśle i nie przekraczam tej liczby, szczerze mówiąc, nawet do niej nie dochodzę i staram sie ją spalić codziennymi, intensywnymi ćwiczeniami.
Nigdy nie wymuszałam wymiotów, to przyszło całkiem niedawno.
Pomimo iż ograniczałam się do 200-300 zdrowych kcl dziennie, do ktrych załączałam ćwiczenia i dużo ruchu, czułam ogromny wstręt do samej siebie. Każdy, najmniejszy kęs jedzenia mnie odrażał, sprawiał iż czułam, że od teg jednego małego kęsu strasznie zgrubne, roztyje się na jakąs grubą krowe.
Nie mogłam poradzić sobie z rosnącym obrzydzeniem, a problemy prywatne sprawiły, że nie wytrzymałam i próbowałam uciec w wymioty.
Zdażyło mi się to kila razy. Najgorsze było to, że ani trochę się nie obżarłam, nie miałam powodu, żeby usiłować wyrzucić jedzenie z moejgo organizmu, po prostu zawładnął mna wstręt.
Zapewniam jednak gorąco, że to się zmieniło.
Za sprawą pewnego wyjątkowego, bliskiego memu sercu Motylka zaczęłam do przezwyciężać. Zdałam sobie sprawę, że tak być nie może, poza tym to niszczy moje struny głosowe, które są moim skarbem, przepustką do mojej najwiekszej pasji i powiedziałam sobie : ,,Musze być silna, nie mogę się temu poddać".
Od wczoraj z pełną motywacją i wsparciem mojego kochanego Motylka zaczynam działać
Wiadomo, jest  trudno, pokusa, wstręt są silne, ale daje rady, wiem, że dam.
Układam sobie w głowie to wszytsko.
Stale przypominam, że nie obżeram się, jem mało kalori, wiec nie mam powodu, zeby je zwracac.
Obrzydzenie, wstret towarzysza nadal, ale staram sie jak moge, jestem silna, musze byc silna.


W związku z Naszą drogą Aną... 

Gdzie, kiedy, jak Ją poznałam.? Dlaczego zdecydowałam się odchudzać.?
Trudno dokładnie powiedzieć kiedy to wszystko sie stało, bo dopiero nie dawna przejżałam na oczy i zrozumiałam co sie dzieje.
Pamiętam jednak, ze zawsze nie potrafiłam do końca zaakceptować siebie. Niegdy nie byłam gruba, na około słyszałam tylko słowa ,,Jaka chudzinka, taka drobniutka i szczuplutka", jednak to mi nie wystarczało.
Od kiedy pamiętam chciałam być idealna. Marzyłam o perfekcji.
I tak w zeszłym roku, zaczęła się moja droga.
Postanowiłam być idelana i perfekcyjna. Postanowiłam pokochać siebie.
Zaczęło się. Diety, diety, diety. Mnóstwo ćwiczeń i ruchu. Głodówka. Raz. Drugi. Trzeci.
Ciągnęło się to i ciągnęło jednak cięgle było mi mało i mało.
Na początku ubiegłych wakacji, trafiłam na miesiąc do Szpitala, gdzie po długim procesie leczenia, zabiegów, pogarszajacego sie mojego stanu fizycznego jak i psychicznego okazało się, że z powodu diet, głodówek, zbyt intesywnych ćwiczeń , mój chory już i słaby orgaznim, w tym głównie brzuch, nie wytrzymał i najzwyczajniej się zepsuł.
Wyszłam ze szpitala z wagą 37kg prze 160cm wzrostu.
Ja.? Ja bym dumna, czułam ze dobrze mi z tą wagą, czułam się piękniejsza, jeszcze nie perfekcyjna, ale bardzo, bardzo temu bliska. Nareszcie.
Jednak byłam jedyną osobą, która była z tego dumna.
Mama , lekarze, byli temu przeciwni, poza tym moj zniszczony oraganizm potrzebował regeneracji, czyli jedzenia.
Dostałam diete, od której miałam przytyć, a mój organimz wykurowac się.
Nie musze, nie umie, opisać Wasm jakie to były dla mnie meczarnie. Pieprzone tortury, nad któymi nie mogłam zapanować, a na dodatek, okazał się, że dieta była beznadziejnie dobrana.
Tyłam i tyłam, a Oni torturowali mnie dalej. Kiedy łaskawie stwierdzili, że wystarczy ważyłam 47kg i nienawidziłam siebie, swojego tłustego ciała. Nienawidziłam to delikatnie powiedziane.
Nie umiałam spojrzeć w lustro, bo na sam widok tego potwra, który był moim własnym odbiciem, przeszywały mnie z obrzydzenia ciarki.
W tedy się poddałam. Mogłam się otrząsnac i znów zacząc walczyć o samą siebie, o mój dawny wygląd, ale nie miałam juz sił, pozwoliłam sobie przegrać.
Przez całą zimę, nie robiłam absolutnie nic aby coś zrobić, zmienić swoje życie.
Dlaczego.?
Cóż, to była chyba mała depresja. Nienawidziłam ich za to co mi zrobili, za to , że zrobili ze mnie potwora. Nienawidziłam siebie za to jak wyglądam i za to, ze nic z tym nie robię i zamiast wziąśc się w garaść zamykałam się w pokoju na długie godziny, próbując uciec od świata, zaszyc sie przed wszystkimi. Nie miałam odwagi pokazac się ludzią na oczy, przebierania sie w szkkole przed leckjami wfu było istnym koszmarem. Nie miałam odwagi pokazac się sobie samej, a co dopiero jakim kolwiek ludzią.
To było straszne to potwornie bolało, zamknęłam sie w sobie, w swoim małym świecie i próbowałam uciec od rzeczywistości, myśląc, ze to coś pomoże.
A nie pomogło.
Nie utyłam bardziej, ale też nie schudłam. Jedyne co czułam to nienawiść. Juz nie do tych, którzy zrobili ze mnie takie monstrum, ale do siebie.
Jak mogłam.? Jak mogłam być tak cholernie słaba, pozwolić im na to.? Jak mogłam sie poddać, jak.?!
Dlaczego nic z tym nie zobiłam, dlaczego od razu sie za siebie nie wzięłam.?
W tej nienawiści przecierpiałam całą wiosnę. Kilka razy się pocięłam. Nienawidziłam siebie, a jednak dalej nic nie robiłam. Zakmnęłam sie w swojej skorpie nienawiści, powtarzajac sobie jaką okropną, tłustą, głupią, brzydką, beznadziejną idiotką się stałam.
Na początku tego miesiaca coś we mnie pękło. NARESZCIE.
Wstałam, spojrzałam w lustro i ujrzałam w nim małego, zawstydzonego potwora, pełnego nienawiści do innych i przede wszytskim do siebie. Zobaczyłam tłusta, zmarnowana idiotkę, która potrafiłą jedynie nienawidzić i narzekać, zamiast ruszyć te spałse dupsko i coś zrobić ze sobą, ze swoim życiem.
W tedy poczułam tak ogromną, ogarniającą mnie nienawiśc jak nigdy. Nienawiść do swojej bezsilnosci.
Po prostu moja bezsilnośc mnie przeraziła, znienawidziłam jej.
Wstałam i po prostu zaczęłam żyć.
Ćwiczyłam do upadłego.
Kilka razy się potknęłam, ale zaciskałam zęby, podnosiłam swoję gubą dupe z ziemi  i szłam dalej.
Powoli zaczęłam diety. Coraz zdrowiej, coraz mniej, coraz wiecej cwiczen.
I tak w kółko i na okrągło.
I tak znalazla się tu.
Siedze w pokoju i myśle.
Już wiem, nie oszukuje si. Może nie fizycznie, ale psychicznie jestem anorektyczką.
To bardzo ważne, zeby zdawać sobie z tego sprawę, nie można mydlić sobie oczu, gra w którą gramy jest grą która balansuje na krawedzi zycia i śmierci. Jeśli juz zacznie sie w nią grać to trudno jest powiedziec ,,stop", ,,dość". Jestesmy słabe. Ja jestem słaba. Bo moje marzenia o perfekcji i nieustanna proba bycia idealna jest silniejsza niż ja.
Jestem tu.
Jako przyjaciółka Any.  Jestem od Niej uzależniona, nie umiem powiedzieć Jej ,,żegnaj" i wiem, zę nigdy nie powiem. Ona będzie ze mną zawsze. Kiedyś spróbuje powiedzieć ,,stop" i nie wazne czy uda mi się czy tez nie, dalej będę z Nią związana. Ona zawsze bedzie nade mna czuwać.
Będzie szła ze mną pod rękę cały czas.
Jesli ją oddtrace popatrzy na mnie karcąco jak Matka na brojącą pociechę, a potem spokojnie usiądzie i uśmiechnie się chytrze. ,,Jeszcze do mnie wrócisz, zobaczysz. WY zawsze wracacie" - wyszepta. I zaczeka. A ja wróce, Ty tez, o ile nie wpadniesz w rece Mii. Wrócisz.  Niczym syn marnotrawny. A Ona uśmiechnie się wyrozumiale. ,,A nie mówiłam.?".
I przyjmie Cienie, przyjmie  mnie z powrotem pod swe szczupłe ramiona. Najpierw troskliwie, jak Matka witająca utracone dziecko. Potem brutalnie, ja zraniony i zawiedziony Rodzic, który oczekiwał idealnego dziecka, które naprawde będzie w życiu ..KIMŚ" , a dostała zwykłego, grzesznego człowieka.
Dla mnie była to trudna droga, bardzo, bardzo trudna.
I zdaje sobie sprawę, że przede mną czeka ścieżka, a jeszcze bardziej zawiłych drogach, jedna przez ten czas nauczyłam się jednej, niesamowicie ważnej, a jednocześnie tak oczywistej rzeczy.
NIGDY SIĘ NIE PODDAWAJ.



czwartek, 19 czerwca 2014

Nie chcę być sama.

Cześć.

Moja przyjaźń z Aną trwa już dość długo, jednak brakuje mi czasem jakiegoś wsparcia z zewnątrz, więc postanowiłam dołączyć do grona Motylków, zaczynając pisać bloga.
Mam nadzieje, że przyjmiecie mnie tu ciepło.
Pisze te słowa po to, żeby móc być bliżej Was, żeby każdy zabłąkany Motylek, wiedział, że nie jest sam.
Będę tu opisywać moją drogę z Aną, wzloty, upadki, sukcesy, porażki.
Po co.?
Po to żeby uzyskać zrozumienie od Osób, które idą tą samą ścieżką, zeby poczuć Wasze wsparcie, jak i po to, żeby być tym wsparciem dla tych, którzy będą go potrzebowac.
Mój Drogi Motylku nie jesteś sam.
Mas Nas, masz mnie, masz Ane.

Od 2 dni leze w łózku i rzygam wszystkim co zjem. Zatrucie. Mogę bezkarnie rzygać, nie wzbudzając podejrzeń Mamy. No właśnie Mama...
Kocham Ją, wiadomo, ale od jakiegoś czau jest ciężko. Podejrzewa coś. Udaje, że nic się nie dzieje, ale nie uda mi się maskwac wszytskiego, a Ona nie jet głupia, widzi co się dzieje.
Ostatnio ciągle się kłócimy.
O co.?  O jedzenie.
Nigdy nie byłam specjalnie agresywna, umiałam się opanować, choć swój temperament mam, ake ostatnio wszytsko się zmieniło. Czasem, nie poznaje samej siebie...
Najmniejsza wzmianka Mamy na temat mojego niejedzenia, diet itd sprawia, że coś we mnie pęka.
Wybucham. Krzyczę, miotam się, ciskam w bezsilnej furii.
Mama też krzyczy. ,,Jestes za chuda, nic nie jesz, nie jestem głupia, pierdolona anorektyczko".
Zaczynam wściekać się jeszcze bardziej, dre się i dre, a kiedy Ona zmusza mnie do zjedzenia...
To koniec.
Ja, zawsze opanowana, twarda, zero łez, zaczynam wyzywać, krzyczeć, rzucać się, jestem bezsilna zaczynam ryczeć, połykam łzy, drąc się jak bardzo Jej nienawidze.
Ona z chłodem wmusza we mnie to jedzenie, które sprawia, ze jestem grubą świnią.
Nie potrafi mnie zrozumieć, moja własna Matka usiłuje zrobić ze mnie tłustego potwora.
Nie mija pół godziny.
Afera ucicha.
Ide się ,,kąpać".
Klękam przed kiblem, dwa palce do buzi i rzygam tym całym gównem.
Nie mam już sił, to mnie wykańcza, łzy płyną po pliczkach, chce już przestać, ale jakiś cichy głos mnie powstrzymuje....

- ,,Pamiętasz, co mi obiecałaś.? Chcesz wyglądać jak spasła świnia.? Ty mała, gruba, głupia krowo, jak będziesz wyglądać jeśli tego nie wyrzygasz, jeśli to wszystko się wchłonie, rozejdzie w te obrzydliwe fałdy tłuszczu.?! Spójrz w lustro. No spójrz.! Widzisz to.? Widzisz te wały tłuszczu na brzuchu.? Widzisz te pulchne paluchy, flakowate nogi, tłusty tyłek, dwa podbródki, widzisz to.? Widzisz tego potwora, który odbija się w lustrze.? Widzisz.?! To Ty. A miałaś być perfekcyjna. Pamiętasz, co mi obiecałaś.?".



Patrzę na siebie z obrzydzeniem. Klękam i znowu rzygam.
Przepraszam Ano.